Warto jest wybrać odpowiedni moment na taką rozmowę, na pewno nie wtedy, kiedy alkoholik pije (czyli jest pod wpływem alkoholu). Ale dobrym momentem jest np. czas po zaprzestaniu picia, kiedy osoba uzależniona ma tzw. moralnego kaca, czyli wyrzuty sumienia. Obie strony muszą być gotowe do spokojnej, nieagresywnej rozmowy.
Kiedy ktoś nie potrafi poradzić sobie z problemem i emocjami, kumuluje narastającą frustrację i staje się agresywny – najpierw wobec innych, a potem w stosunku do siebie. Dominujące poczucie bezsilności, bezradności i osamotnienia wobec problemu powoduje, że najlepszym wyjściem z sytuacji wydaje się wtedy własna śmierć.
Jestem przekonany, że gdybym w 2017 roku nie trafił na chrześcijańską terapię alkoholową, to dziś już bym nie żył. Przywieźliby mnie z Anglii do Polski w czarnym foliowym worku, bo zapiłbym się tam na śmierć – zaczyna Jakub Jackiewicz Abir. Jest sokółczaninem. Tu się urodził i wychował na jednym z blokowisk.
Śmierć Kamila Durczoka dogłębnie wstrząsnęła Polakami. Nikt nie mógł się spodziewać, że ten 53-letni dziennikarz odejdzie tak szybko. Wszyscy zastanawiają się teraz, jaka była przyczyna śmierci prezentera. Nowe światło na tę sprawę rzuca wyznanie jego byłej żony. Zmarł w szpitalu, po długiej chorobie. Był reanimowany
2 grudnia 2012. "Polak, katolik, alkoholik". Władysław Broniewski. Przeżył dwa najbardziej zbrodnicze totalitaryzmy w historii ludzkości, trzy wojny, dwa (a może nawet trzy, biorąc pod uwagę tajemniczy epizod ze znalezieniem się poety w szpitalu psychiatrycznym) pobyty w więzieniu: sanacyjnym (do którego pułkownik Wieniawa
lirik maula ya sholli wasallim daiman abada burdah. Szef mu powiedział: Idzie pan na odwyk albo będziemy musieli się pożegnać. Ja, na odwyk, niby dlaczego? – bronił się. Ano dlatego – szef był zimny jak lód – że nie po raz pierwszy był pan pijany na dyżurze. Przewrócił się pan przy stole operacyjnym. Pił praktycznie na każdym dyżurze, od lat. Tamtej nocy z nerwowej, pijackiej drzemki wyrwała go pielęgniarka: panie doktorze, dźgniętego nożem w brzuch przywieźli. Był wściekły. Zaraz idę. Przemył twarz, sięgnął do biurka po butelkę i z gwinta pociągnął spory łyk. I drugi, na zapas. Trzeci, żeby już skończyć flaszkę. Odświeżacz do ust, listek gumy do żucia. Kiedy stanął przy stole operacyjnym, pamięta, instrumentariuszka jakby ociągała się z podaniem mu skalpela. I wtedy urwał mu się dnia szef mu powiedział: Idzie pan na odwyk albo będziemy musieli się pożegnać. Ja, na odwyk, niby dlaczego? – bronił się. Ano dlatego – szef był zimny jak lód – że nie po raz pierwszy był pan pijany na dyżurze. Przewrócił się pan przy stole operacyjnym. Wyzwał pan instrumentariuszkę od kurew, popchnął pan pielęgniarkę i rozbił jej głowę. Wyrywał się pan i kopał ochroniarzy, kiedy wyprowadzali pana z sali operacyjnej. Oddziałowa musiała dzwonić po zastępstwo, operacja rozpoczęła się z dwugodzinnym opóźnieniem, co zagrażało życiu pacjenta – wyliczał panice zadzwonił do Oli, instrumentariuszki. Potwierdziła słowa szefa. On dobrze ci radzi – mówiła – idź na ten odwyk. Chyba żartujesz – on na to i pomyślał, że najlepsza koleżanka też jest przeciwko niemu. Ja nie jestem żadnym alkoholikiem, degeneratem, który żłopie denaturat, bije żonę, przepija każdy grosz, trafił do rynsztoka i potrzebuje leczenia do domu kupił pół litra i schował do teczki. Żona już wiedziała. Idź, mówiła, na ten odwyk, ja sobie z dziewczynkami poradzę. I ty przeciwko mnie? – wywrzeszczał. – Dlaczego wszyscy się na mnie uwzięli?Zamknął się w swoim gabinecie i zaczął pić. Przez następne dni wychodził z domu już tylko po wódkę i popitkę. Którejś nocy obudziły go kroki i szepty z kuchni. Anka sprowadziła na mnie policję – pomyślał. Ale w kuchni nikogo nie było. Strzelił lufę, położył się i wtedy usłyszał te głosy. Jakieś obce istoty wwiercały mu się w mózg i chciały nim zawładnąć, ubezwłasnowolnić go. Kiedy z trudem się bronił – odchodziły, gdy przestawał – zaraz wracały. Nie miał już siły. Zerwał się zlany potem. Przestraszył się tych głosów na tyle, że sam zgłosił się na detoks. Podświadomie chciał, żeby klamka zapadła. Ale dalej odsuwał od siebie odpowiedzialność; niech szef, żona, koledzy wiedzą, co mi zrobili, niech oni się wstydzą. Dziesięć dni później kolega odwiózł go do Łukowa na oddział odwykowy. Choroba zaprzeczeń O tym wszystkim Rafał, 45 lat, chirurg, opowiada w siódmym tygodniu terapii. Kiedy siedem tygodni wcześniej, zaraz po przyjęciu na oddział, poprosiliśmy go – zapewniając anonimowość – o rozmowę na temat jego choroby, był jednym z trzech pacjentów, którzy odmówili. Chodzi nam, przekonywaliśmy, aby uchwycić zmiany, jakie zachodzą w ludziach między pierwszym a ostatnim dniem terapii. Chcemy odnotować, co w tym czasie się zmieni w ich postawie, myśleniu, stosunku do własnego uzależnienia, do siebie. – Ale ja nie jestem alkoholikiem – bronił się. – Do przyjścia tutaj zmusili mnie groźbami szef i żona.– Bo to choroba zaprzeczeń – tłumaczyła Halina Ginowicz, nazywana tu przez wszystkich Halinką, psycholog, zastępca ordynatora. – U Rafała to kliniczny przykład działania mechanizmu iluzji i istotą jest myślenie magiczno-życzeniowe; zakłamywanie przeszłości poprzez koloryzowanie wspomnień alkoholowych i zapominanie o przykrych konsekwencjach picia, zaprzeczanie i minimalizowanie własnego alkoholizmu, usprawiedliwianie picia oraz obwinianie o to pacjentów łatwo rozpoznać. Zgięci, skuleni, zamknięci w sobie. Głowa opuszczona, wciśnięta w ramiona. Zawstydzeni, zaniepokojeni, małomówni, niepewni siebie. Unikają patrzenia w oczy. Często przyjmują postawę obronną: – Żona mi przemoc zrobiła – tłumaczył pierwszego dnia swoją obecność na odwyku Karol, 43 lata, mechanik samochodowy.– To jednak nie żona biła ciebie, ale ty ją – zmusza do spojrzenia prawdzie w oczy Halinka – i sąd postanowił: odwyk albo do więzienia. Wybrałeś odwyk.– Ale ja jej nie biłem. Ona po prostu ma takie ciało, że jak ją dotknąć, to od razu ma siniaki – zaprzeczał i odsuwał od siebie bolącą prawdę. – Chciałem ją tylko przesunąć od drzwi, a ona z najstarszą córką zaraz po policję. No i tu mnie wsadziły, mimo że nie jestem alkoholikiem, bo kiedy chcę, to piję, a jak nie chcę, to nie piję. Choroba kontroli Alkoholizm to także, a wielu twierdzi, że przede wszystkim – choroba kontroli. Uzależniony nie potrafi wypić kieliszka i podziękować za kolejnego. On pije do oporu, póki nie skończy się trunek albo nie padnie. Przestaje się liczyć praca, rodzina, zdrowie. Alkohol panuje nad jego życiem. Kiedy następnego dnia obudzi się z potężnym kacem i gigantycznym poczuciem winy i wstydu – musi złagodzić ból. Jedynym i sprawdzonym sposobem jest zaklinowanie. „W którymś momencie – pisze Anna Dodziuk w książce „Trudna nadzieja” – wytwarza się błędne koło, stanowiące – jak myślę – istotę uzależnienia od alkoholu: człowiek pije, bo to uwalnia go od uporczywego poczucia winy i wstydu, a jego picie staje się przyczyną coraz to nowych kłopotów, które wywołują wstyd i poczucie winy, stające się nowym powodem do picia. A więc alkoholik pije, bo nie umie żyć inaczej, nie jest w stanie wyrwać się ze spirali, która wciąga go w coraz silniejsze uzależnienie. Nikt nie wybiera nałogu, raczej staje się jego ofiarą”.– Setki razy przysięgałem sobie i żonie, że to było ostatni raz – zwierzał się pierwszego dnia Ryszard, 51 lat, oficer policji. – Sam wierzyłem, że już nigdy nie sięgnę po alkohol, bo nie umiem pić. Mijało kilka tygodni, czymś się zdenerwowałem, no i nie wiem jak, ale buty same skręcały do monopolowego.– Nie buty skręcały, tylko ty miałeś ochotę się nachlać – sprowadził go na ziemię Zbyszek, 23 lata, student, od czterech tygodni na odwyku. Bo w Łukowie grupy są mieszane: nowi pacjenci z tymi o trochę dłuższym stażu leczenia. Nowym łatwiej niż przed terapeutami otworzyć się przed takimi samymi jak oni alkoholikami. Zbyszek z kolei w takiej grupie nowicjuszy widzi siebie, swoje manipulacje i zakłamanie sprzed 4–5 wcześniej zakłamywał chęć picia tak jak dzisiaj Ryszard: „Flaszki piwa same pchały mi się w ręce – napisał w swojej pracy. – Ciągle trafiałem na okazje, imprezy, tak że trudno było odmawiać, rezygnować”.– Teraz wiem, że to ja szukałem tych okazji, alkoholowych imprez, żeby pić – mówi. Choroba podstępna Na początku terapii pacjenci dowiadują się, że cierpią na chorobę podstępną, postępującą, śmiertelną, ale nie beznadziejną. Podstępną, bo przejście od stanu, w którym alkohol jest dodatkiem do spotkania czy imprezy – do sytuacji, gdy człowiek pije w sposób niszczący siebie i innych, następuje niepostrzeżenie. Jego umysł zaczyna budować mur odgradzający go od rzeczywistości, żyje w świecie iluzji, rozpaczliwie broniąc złudzeń o własnej wartości i bo choroba się rozwija z każdym dniem picia. Śmiertelną, bo wyniszcza organizm powodując szereg schorzeń, tłumi zdolność przeżywania uczuć, uszkadza instynkt życia. Nie jest chorobą beznadziejną, bo abstynencja zatrzymuje jej rozwój. Nie ma więc alkoholików wyleczonych z choroby alkoholowej, są alkoholicy 31 lat, przez pierwsze dni nie potrafiła wyskoczyć z mundurka bizneswoman. Oprócz torby na kółkach przywiozła do Łukowa solidną, skórzaną teczkę. Na pierwszych zajęciach zjawiła się odpicowana, na szpilkach, w szarym kostiumie i bluzce z fantazyjnie zawiązanym szalowym kołnierzykiem. Mówiła, że przyszła tu dla świętego spokoju. Przez usta nie chciał jej przejść, obowiązujący tutaj, początek każdej wypowiedzi: „Na imię mam..., jestem alkoholikiem/alkoholiczką”. Na wykresie faz uzależnienia nie chciała się odnaleźć: – Nigdy nie byłam zaniedbana, brudna, nie spałam na dworcu, nie kradłam, żeby się napić, nie upijałam się do nieprzytomności, nie nawalałam w pracy, nie piłam perfum, nie mówiąc już o płynie do spryskiwaczy. Towarzysko czy dla rozluźnienia, w domu piłam wyłącznie białe, półwytrawne wino, ale dobrych marek. Sporadycznie, na imprezach, whisky.– Czy wino dobrej marki ma mniej gradusów niż sikacz? – prosto zapytał Zbyszek. – Masz się za lepszą alkoholiczkę, a przecież nie ma lepszych ani gorszych alkoholików. Bez względu na to, w jakich okolicznościach i co piliśmy, wszyscy cierpimy na tę samą innych dekoracjach, ale na tę samą chorobę cierpi Krzysiek, 28 lat, monter urządzeń elektronicznych. Pierwszego dnia był wściekły, rysy twarzy wykręcała mu złość. – Od pierwszej klasy piłem, klej wąchałem, ciotce, która mnie przygarnęła, groziłem, że jej łeb utnę – razy rozchodził się z żoną, trzy razy schodził i zawsze na zgodę robili sobie dziecko. W kolejnych pracach wytrzymywał do pierwszej wypłaty, czasem nawet wcześniej, po alkoholu rzucał się z pięściami na współpracownika albo szefa. Kilka razy wszywał sobie esperal. Dwa lata temu wyrok za pobicie policjanta. W zawiasach, ale trzeba było zapłacić grzywnę. Nie miał pieniędzy, więc dostał wezwanie, żeby odsiedzieć 20 dni. – Ale z kolegą się żegnałem, upiłem się i nie chcieli mnie wpuścić do więzienia. Po rozwodzie poszedł w wielotygodniowy cug zakończony pierwszą próbą samobójczą. – Narzędzia wtedy sprzedałem, nawet psa, członka rodziny, za 50 zł, na wódkę sprzedałem. Za łyk piwa mógłbym wtedy zabić. Potem delirka i gonienie z siekierą gospodarza, u którego wynajmował pokój. – Wydawało mi się, że to terrorysta, który porwał mojego syna i chce go zabić.– Pacjenci w stanie delirycznym, czyli z psychozą alkoholową, widzą i słyszą to, czego naoglądali się w telewizji albo przy grach komputerowych – twierdzi dr Jerzy Kamiński, dyrektor szpitala w Łukowie. – Kiedyś atakowały ich pająki, robaki, oplatały węże, teraz są to terroryści, rosyjscy mafiosi, kosmici, promienie laserów, którymi ktoś chce ich pociąć, albo czołgi, które chcą ich zmiażdżyć. Choroba bolesna Żeby pacjent przestał poprawiać przeszłość, myśleć w sposób magiczno-życzeniowy, izolować się od kłopotliwej teraźniejszości, trzeba go sprowadzić na ziemię. Zafałszowany obraz rzeczywistości mają odkłamać prace, które pacjent przygotowuje i odczytuje przed grupą. Najpierw oblicza swój litraż, czyli ilość wypitego w życiu alkoholu. Szczegółowa instrukcja pozwala wyliczyć, ile to kosztowało, ile zajęło czasu (każda półlitrówka to dwa stracone dni – pierwszy picia, drugi – kaca), jaki basen albo liczba 200-litrowych beczek by to pomieściła. Ryszarda, policjanta, najbardziej poruszyła ilość; w ciągu 25 lat wypił, jak sobie wyliczył, prawie 8 tys. butelek wódki, czyli 4 tys. litrów, a więc 20 dwustulitrowych beczek. Krzysztofa, 42 lata, elektromontera, fakt, że za pieniądze, które przepił, mógłby postawić dom, a tak muszą się gnieździć z żoną i synami u teściów. Zbyszka, 23-letniego studenta, przeraziły stracone lata; niby tylko sześć, ale praktycznie to całe jego dorosłe 55 lat, kucharka, która pierwszego dnia tłumaczyła, że przyszła tu, żeby nie wpaść w nałóg, bo zaczęła pić z żalu po śmierci męża dwa lata temu, a potem przyznała, że pije od 20 lat, najbardziej przeżyła pracę „Bilans: straty i zyski, jakie dał ci alkohol”. Zysków – zero, strat cała litania, łącznie z tą, że córka się wyprowadziła z domu i ona została sama. Rafał, chirurg, najsilniej przeżył pracę „20 najboleśniejszych konsekwencji picia”. – Wielokrotnie sprzeniewierzałem się podstawowej zasadzie lekarskiej: przede wszystkim nie szkodzić – głos grzęźnie mu w gardle. – Narażałem życie pacjentów. Jeszcze kilka lat temu sięgałem po literaturę fachową, ale po kilku kieliszkach nie rozumiałem, co czytam. Potem, nawet bez wódki. Miałem też kłopoty z koncentracją, pamięcią, werbalizacją myśli. Mózg przestawał pracować – ociera łzy. – O wszelkie niepowodzenia spowodowane moim piciem zacząłem obwiniać otoczenie.– U Rafała o podjęciu leczenia zadecydował strach przed głosami, które usłyszał, a więc przed chorobą psychiczną – analizuje Halinka. – Do tej pory przymus picia był dla ciebie silniejszy od strachu o utratę pracy czy rozpad rodziny. Choroba emocji Alkohol obniża w organizmie produkcję endorfin, neuroprzekaźników, które ułatwiają znoszenie bólu i cierpienia, a także pozwalają cieszyć się życiem. Alkohol stępia zdolność przeżywania uczuć, z czasem alkoholik zna tylko dwa stany: złości, gdy nie ma co wypić, i radości, gdy można się spokojnie napić. Dlatego pacjenci w Łukowie od początku są zobowiązani do prowadzenia „Dzienniczka uczuć”, w którym odnotowują, co czuli, gdy coś się wydarzyło. Dostają instrukcję, jak prowadzić takie zapiski, gdyż wszyscy mają trudności z nazywaniem uczuć. Początkowo więcej jest tam uczuć przykrych („Gdy usłyszałam od Zbyszka, że mam się za lepszą alkoholiczkę, poczułam złość i wściekłość”), z czasem przybywa pozytywnych („Kiedy odczytałem w grupie pracę o najboleśniejszych konsekwencjach mojego picia, poczułem ulgę i nadzieję”).Siedmiotygodniowa wstępna terapia w Łukowie pozwala alkoholikowi zobaczyć prawdę o swoim piciu i życiu, której dotąd nie przyjmował, ale zakłamywał; zobaczyć spustoszenia, jakie spowodowało picie w jego życiu. Uczy, jak przeżywać swoje uczucia na trzeźwo, bez chemii, jak je rozpoznawać, wytrzymywać i dawać im wyraz. Pomaga też – i o to głównie chodzi – zaakceptować chorobę, uznać, że nie potrafię pić w sposób kontrolowany. A jeśli tak, to muszę całkowicie zrezygnować z alkoholu. Pierwszy z 12 kroków wspólnoty Anonimowych Alkoholików (AA), z której dorobku korzysta tutejsza psychoterapia, brzmi: „Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować własnym życiem”. To jest najtrudniej zaakceptować, bo wymaga rozstania się z alkoholem, jedynym dotąd pocieszycielem.– Po miesiącu terapii moja głowa wiedziała, że nie potrafię kontrolować picia, że jestem bezsilna wobec alkoholu, ale nie widziałam siebie jako dozgonnej abstynentki – zwierza się ostatniego dnia Sylwia. Na początku rozumowała tak: skończyłam studia MBA, mam dobrą pracę, kupiłam mieszkanie. Być może przesadzałam czasem z alkoholem, ale to nie powód, żeby uznawać się za osobę uzależnioną. Pisane w Łukowie prace, a przede wszystkim zwroty, czyli wypowiedzi kolegów i koleżanek z grupy, zmusiły ją do trzeźwiejszego spojrzenia na to, co robiła, a co skrupulatnie od siebie odsuwała. Alkohol – żeby zasnąć, alkohol – żeby nie trzęsły się ręce, alkohol – żeby nie płakać, alkohol – żeby wyjść z dołka. Alkohol – żeby nie myśleć o tym, że coraz częściej budzi się w łóżku coraz to innego faceta, bez satysfakcji i nawet nie wie, jak on ma na imię. No i wreszcie ta impreza integracyjna, w czasie której na parkiecie, w tańcu, na oczach całej firmy zaczęła dobierać się szefowi do rozporka, a gdy uciekł, próbowała zrobić striptease. – Zaczęłam szukać winnych – mówi. – Pytałam na grupie: dlaczego moi znajomi, którzy piją więcej ode mnie, nie popadają w uzależnienie, a ja jestem alkoholiczką?W literaturze znalazła naukowe interpretacje mówiące, że to choroba wynikająca z połączenia trzech czynników: genów (zniekształconych chromosomów 13iY), predyspozycji psychicznych (braku wiary w siebie i nieumiejętności rozwiązywania trudnych problemów) oraz zwyczajów, środowiska i tradycji picia.– A co to za różnica: geny, predyspozycje psychiczne czy zwyczaje? – zapytał mnie wtedy nieoceniony Zbyszek. Nie kombinuj, radził, nie szukaj winnych, zajmij się skończył odwyk 3 tygodnie temu, pojechał do Lublina. Sylwia dzwoni do niego niemal codziennie (z własnej komórki można korzystać w godz. dzieli się swoimi problemami i dowiaduje, jak trzeźwieje się Zbyszkowi. Choroba oswajana Podczas terapii pacjent ma okazję wysłuchać wielu wykładów. Od informacyjnych po problemowe; „Nawroty choroby”, „Zanim pójdziesz do pracy”, „Jak sobie radzić z przykrymi emocjami”, „Alkohol i problemy seksualne”, „Jak pokochać siebie”. Bo konieczne odkrywanie prawdy o sobie boli i mocno zaniża czasu poświęca się nawrotom choroby: jak radzić sobie z głodem alkoholowym, co go wywołuje, jakie sygnały ostrzegają alkoholika, że ma ochotę się napić i jak sobie z tym radzić. Najczęściej doświadczanym objawem jest lęk, niepokój, rozdrażnienie, problemy z koncentracją uwagi, odejście od dotychczasowego rytmu dnia, oddalenie się od AA i terapii oraz powrót w stare miejsca związane z poprzednim stylem życia. Dowiaduje się też, jak odmawiać picia. Człowiek nieuzależniony mówi po prostu: dziękuję, nie piję, alkoholik ma z tym problem, zaczyna się pokrętnie tłumaczyć, co wprawia go w złość, powoduje napięcie, które – często przychodzi mu do głowy – można by rozładować sięgając po kieliszek. – Czasem po roku, czasem dopiero po dwóch latach alkoholik potrafi zwyczajnie, bez emocji powiedzieć: nie piję – mówi Halinka. Większość musi się też nauczyć nawiązywania rozmowy. Bez alkoholu, który dotąd dodawał odwagi i musi też ułożyć sobie plan dalszego zdrowienia. W oddziale zdobył wiedzę na temat choroby, teraz musi przemyśleć (i zapisać): jak zapełnić pustkę, jaka powstaje po odstawieniu alkoholu. Mitingi AA, udział w grupach dalszego zdrowienia, praca nad krokami AA. Pomocą może być sponsor, czyli starszy stażem trzeźwienia alkoholik, prowadzenie dzienniczka uczuć, co pozwala w porę dostrzec stany emocjonalne prowadzące do zapicia.– Żeby trzeźwieć, nie wystarczy nie pić, trzeba zmieniać swoje życie – twierdzi ksiądz Andrzej Kieliszek, który w łukowskim odwyku od kilkunastu lat prowadzi spotkania na temat duchowych aspektów zdrowienia. – Nie da się długo funkcjonować na dupościsku, jak to dosadnie nazywają anonimowi alkoholicy. Bez zmian abstynencja nie jest satysfakcjonująca i trudna do trzeba swoje pijane zachowania, od najprostszych, jak na przykład nierzucanie petów gdzie popadnie, po eliminowanie pijanego myślenia, na przykład obwiniania innych, czy żądań, by traktowano mnie niemal jak bohatera, bo przestałem pić. Trzeba też uwierzyć, że ktoś lub coś może mi pomóc. Ktoś – grupa AA, terapeuta, grupa terapeutyczna, sponsor – to jest do zaakceptowania. Coś, co w AA nazywają siłą wyższą, Bogiem, jakkolwiek go pojmujemy – tego wielu nie odstawieniu alkoholu czasu jest w nadmiarze. Trzeba czymś zastąpić godziny organizowania alkoholu, picia, bełkotu długich pijanych dyskusji, kurowania się po piciu i obmyślania usprawiedliwień. Człowiek uzależniony po wyjściu z nałogu szuka jakiegoś zastępstwa. Zwielokrotnia ilość wypijanej kawy lub wypalanych papierosów. Może też popaść w inny nałóg: pracoholizmu, seksoholizmu, internetoholizmu, hazard, uzależnienie od ćwiczeń fizycznych, zakupów, odchudzania lub jedzenia słodyczy. Czasem stawia sobie nierealne zadania: za rok rozpoczynam budowę domu. W sytuacji, gdy nie ma pieniędzy ani nawet widoków na dobrą pracę.– Żeby zdrowieć – podpowiada Halinka – trzeba mieć kontakt z rzeczywistością, z sobą, ze swoimi uczuciami, nauczyć się je rozpoznawać. I mieć świadomość, że zmiany w naszym życiu nie nastąpią od zaraz, że to powolny proces. W AA mówią: daj czasowi czas. Choroba zmieniona Rafał, Ryszard, Karol, Sylwia i Krzysiek jutro opuszczają oddział. Zmienili się przez te siedem tygodni. Już się nie kulą, nie zamykają w sobie, nie gryzą nerwowo paznokci. Sylwia dawno wyskoczyła z kostiumu i chodzi w dżinsach i adidasach. Z AA-owskich powiedzeń najbardziej spodobało się jej to o ogonie: jeśli jedna osoba mówi ci, że masz ogon – możesz to puścić mimo uszu. Jeśli kilka osób mówi, że masz ogon – warto się obejrzeć za siebie. Dlatego Sylwia, jak planuje, będzie w Warszawie chodzić na grupy terapeutyczne. – Żeby tam nauczyć się mówić o swoich trudnościach, nauczyć się słuchać i słyszeć chirurg, z trudem próbuje się uśmiechać. – Zdobyłem tutaj wiedzę, jaka niestety nie jest przekazywana przyszłym lekarzom w uczelniach medycznych. Najtrudniej było mi przyjąć, że już nigdy nie będę mógł się oficer policji, odzyskał pewność siebie, zaczął dbać o zdrowie. Poprosił żonę, żeby zamówiła mu pierwszą od wielu lat wizytę u dentysty. – Będę wykonywał wszystkie zalecenia, chodził na mitingi, będę czytał literaturę. Wiem, że jeśli przestanę to robić, wcześniej czy później sięgnę po flaszkę, czyli – śmieje się – buty mi same skręcą do Karol, mechanik, twierdzi, że nic się nie zmieniło. – Nie zakładam, że nie będę pił. Ale już wiem, jak się bronić.– Badania wykazują, że po kompleksowej, a więc całodziennej 7–8-tygodniowej terapii oraz 12–24-miesięcznym programie after care trwałą abstynencję utrzymuje ok. 40 proc. pacjentów – twierdzi Jadwiga Fudała, kierowniczka działu lecznictwa odwykowego i programów medycznych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów przeszły bóle głowy. Czarną koszulkę z trupią czaszką zamienił na weselszą żółtą z napisem „Kurka Naturka”. Złagodniały mu rysy twarzy. – Wyzbyłem się złości, agresji – twierdzi. – Nauczyłem się prosić o pomoc i lepiej mi z tym. Jednak boi się wyjść z odwyku. Bo dokąd? Mieszkania nie ma, pracy nie ma. Chciałby zobaczyć się z żoną (– No tak – byłą żoną), dzieciakami. Bo one dotąd widywały go najczęściej, gdy był pijany. Ale co będzie, gdy zastuka do drzwi, otworzy mu była żona i powie: Sorry, Winetou, było, ale się zmyło? Korzystałem z książek: Anna Dodziuk „Trudna nadzieja”, PARPA; Terence T. Gorski, Merlene Miller „Jak wytrwać w trzeźwości?”, Wydawnictwo Instytutu Psychiatrii i Neurologii; Jean Kinney, Gwen Leafon „Zrozumieć alkohol”, PARPA.
W przepisach ustawy z 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi uregulowano sądowy tryb zobowiązywania do leczenia odwykowego. Sąd może zobowiązać osobę uzależnioną od alkoholu do podjęcia leczenia, jeśli zachodzą tzw. społeczne przesłanki. Są nimi powodowanie rozkładu życia rodzinnego, demoralizowanie małoletnich, uchylanie się od obowiązku zaspokajania potrzeb rodziny i systematycznie zakłócanie spokoju lub porządku publicznego. Po wydaniu przez sąd postanowienia o zobowiązaniu do leczenia odwykowego, bardzo rzadko udaje się skutecznie wyleczyć osobę uzależnioną. System krytykują eksperci. Jednym z kontrowersyjnych postanowień ustawy jest przepis odnoszący się do maksymalnego okresu prowadzenia postępowania wykonawczego. Zgodnie z art. 34 ust. 1 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi obowiązek poddania się leczeniu trwa tak długo, jak tego wymaga cel leczenia, nie dłużej jednak niż 2 lata od chwili uprawomocnienia się postanowienia. Po zmianie prawa trudniej leczyć alkoholików - czytaj tutaj>> Odwyk przez dwa lata Czy dobrze, że z przepisów wynika, że obowiązek leczenia odwykowego nie może trwać dłużej niż 2 lata? Po wydaniu przez sąd prawomocnego postanowienia o zobowiązaniu do leczenia, postępowanie należy umorzyć, jeśli mnie ten okres. Problemem jest to, że oczekiwanie na przyjęcie osoby uzależnionej do placówki niestacjonarnej lub stacjonarnej jest długotrwałe – wskazują zgodnie eksperci. - Dwa lata szybko miną, jeśli przez pierwsze pół roku sąd da osobie uzależnionej czas na podjęcie dobrowolnej decyzji o terapii. Na początku, poza namawianiem osoby uzależnionej, nic się nie dzieje. Gdy leczenie nie zostaje podjęte, może być wszczęta procedura zmiany leczenia z systemu ambulatoryjnego na leczenie stacjonarne. Gdy takie orzeczenie zostanie wydane, to potem następuje szukanie miejsc, w których uzależniony miałby odbyć terapię. To trwa. To jest często czysta fikcja, że uzależniony jest zobowiązywany do leczenia – wyjaśnia Tomasz Śliwa, specjalista psychoterapii uzależnień, założyciel i kierownik poradni dla osób uzależnionych i ich rodzin „Pomocna Dłoń” w Szprotawie. Ekspert podkreśla, że alkoholizm to choroba przewlekła, stąd ograniczenie do 2 lat leczenia nie może się sprawdzić. - Choroba nie minie po 2 latach. Założenie, że wyleczymy kogoś w ciągu 2 lat należy uznać za magiczno-życzeniowe – podkreśla kierownik poradni „Pomocna Dłoń”. - W naszej poradni pacjenci w zasadzie nie muszą czekać na termin przyjęcia. W niektórych miejscach, są długie kolejki oczekujących. Uzależniony musi podpisać kontrakt terapeutyczny, a więc zgodzić się na leczenie. Zobowiązanie do leczenia nie oznacza, że zostanie przymuszony siłowo. Gdy ktoś nie podpisze kontaktu i nie słucha terapeuty, to leczenie jest przerywane automatycznie. Sąd musi wtedy rozważyć, czy zmieni leczenie na stacjonarne, czy nie. W naszej okolicy jest np. mało łóżek do leczenia stacjonarnego. Zamiana na leczenie stacjonarne czasem nic nie da. Kolejka może trwać rok lub półtora roku – wskazuje psychoterapeuta uzależnień ze Szprotawy. Długie kolejki oczekujących - Niestety praktyczne funkcjonowanie przepisów budzi poważne zastrzeżenia. Postępowanie wykonawcze w tych sprawach trwa maksymalnie dwa lata, a oczekiwanie na rzeczywiste umieszczenie osoby zobowiązanej w zakładzie lecznictwa odwykowego jest nieraz zbliżone do tego okresu. Średnia długość pobytu w szpitalu wynosi 5 tygodni i w tym czasie nie jest możliwe wdrożenie i przeprowadzenie skutecznej terapii odwykowej – zaznacza dr Agnieszka Ogrodnik-Kalita, adiunkt w Katedrze Prawa Publicznego w Instytucie Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, autorka monografii "Uzależnienie od alkoholu jako przyczyna rozkładu pożycia małżeńskiego". Jak podkreśla wykładowca z UP z ostrożnych szacunków wynika, że w skali kraju około 70 etatów sędziów w sądach rejonowych i 1 etat w sądach okręgowych są poświęcane wyłącznie na postępowanie wynikające z omawianej ustawy. Uzależnienie od alkoholu - czytaj tutaj>> Alkoholizm to choroba - Pytanie o skuteczność leczenia, które jest wynikiem nałożonego przez sąd obowiązku jest jak najbardziej zasadne. Już w uzasadnieniu do projektu aktualnie obowiązującej ustawy podkreślano, że preferowanym sposobem leczenia jest leczenie oparte na „dobrowolności kontaktów osoby wymagającej leczenia z instytucją leczącą”. Zasadą powinna być więc oczywiście dobrowolność leczenia odwykowego. Nie można się jednak nie oprzeć wrażeniu, że obowiązująca od ponad 30 lat ustawa w dalszym ciągu traktuje uzależnienie od alkoholu jako negatywną cechę czy defekt moralny, a nie jako chorobę – wskazuje dr Agnieszka Ogrodnik-Kalita. Jak wskazuje Tomasz Śliwa osoba, co do której orzeczono leczenie stacjonarne nie ma stałego wsparcia od kuratora sądowego, który mógłby go nadzorować. W jego opinii to znaczny mankament obecnej regulacji. - Przy leczeniu w systemie otwartym, kurator sądowy musi co miesiąc wykonać nadzór nad osobą uzależnioną. To ma sens. Z perspektywy osoby, która nie chce być namawiana na leczenie, to paradoksalnie bardziej korzystne jest, gdy skierowana zostanie na leczenie odwykowe stacjonarne, bo nie ma nadzoru kuratora i w ciągu 2 lat może nie doczekać się na miejsce w szpitalu – wskazuje Tomasz Śliwa. - Gdy nałóg się pogłębia, a znam takie przypadki, to nawet i leczenie stacjonarne nic nie da. Czasami osoby uzależnione tak bardzo są zaawansowane w chorobie, że nie tylko znęcają się nad bliskimi i demoralizują dzieci, ale też wyprzedają jedzenie z lodówki, by mieć na alkohol. Wtedy jedyne co może mieć sens, to prowadzenie sprawy o znęcanie i orzekanie kary pozbawienia wolności. Sądy muszą mieć świadomość, że alkoholizm postępuje i niełatwo go zatrzymać – podkreśla psychoterapeuta ze Szprotawy. Ratunek dla uzależnionych Zdaniem Tomasz Śliwy brak jest holistycznego podejścia do leczenia alkoholizmu. Wskazuje, że byłoby dobrze gdyby sądy i terapeuci mieli zacieśnioną współpracę i mogli elastycznie decydować o leczeniu danej osoby. Podnosi, że w obecnym systemie jest wiele ograniczeń, które przeszkadzają w pomaganiu uzależnionym. Terapeuta ze Szprotawy podkreśla jednak, że nie raz leczenie może pozwolić na uratowanie życia uzależnionego, więc należy aktywnie działać, aby pomoc świadczyć. - Wiele osób zapija się na śmierć. Jeśli nie zaburzają społecznego porządku, to procedura zobowiązania do leczenia się nimi nie zajmie. Dopóki nie mają objawów psychotycznych, to nie interesują one również psychiatrów. Tymczasem takie osoby powinny być przyjmowane do szpitali psychiatrycznych. Chodzi przecież o ratowanie życia tych ludzi – wskazuje były Dyrektor PARPA Krzysztof Brzózka. Jak podkreśla Krzysztof Brzózka w ciągu ostatnich 3 lat w Polsce o 300% wzrosła liczba zgonów spowodowanych zaburzeniami związanymi z używaniem alkoholu. Wylicza, że w 2018 r. zmarło z tego powodu blisko 3 tysiące osób. - Mam świadomość, że system psychiatrii jest niewydolny, ale tym ludziom trzeba pomóc, by ratować ich życie. Musimy pamiętać, że choroba alkoholowa to schorzenie z grupy chorób psychicznych. Psychiatria powinna opiekować się tymi ludźmi – uzasadnia były Dyrektor PARPA. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.
Łączy ich choroba alkoholowa, z którą walczą nawet od kilkudziesięciu lat. Każdy z nich ma bogaty piciorys. Kolejnych rozdziałów nie chcą już jednak pisać. Dlatego spotykają się raz w tygodniu. Żeby nie zapomnieć, jak mówią, że są alkoholikami. Schronisko dla bezdomnych przy ul. Towarowej w Olsztynie. Piątek, godz. 11. Zaczyna się miting anonimowych alkoholików. Są: kobiety, mężczyźni, bezdomni i osoby, które z bezdomności wyszły. Każda z tych osób z powodu picia straciła coś albo kogoś. Dlatego tu są… Spotkania AA w schronisku odbywają się od około dwóch lat. Niedziela rano, przebudzenie na kacu. Pobudka jeszcze na bombie. Ostatnie piwo nad ranem, które zamienia się w pierwsze w nowy dzień. Kieliszek, który zabiera rozum. Łyk wódki, który zrywa film. Alkoholik to nie ja. Mocna zabawa, a nie uzależnienie. Alkoholicy to margines. To ludzie słabi, którzy nie kontrolują się na imprezach. Ta sobota to przypadek, bo w poniedziałek idę na ósmą do pracy i po prostu trzeba się wyzerować. Wtorek na kacu, przecież wpadli znajomi. Pokłóciłem się z żoną i musiałem to obgadać z kumplem w barze. Pocięłam się z chłopakiem i wypiłam jedną lampkę wina za dużo, bo musiałam odreagować. Nie mam problemu, bo to jest poza mną. To sąsiad kupuje dwusetkę, kiedy ja rano przed pracą kupuję bilet na autobus. To nie ja. To oni, czyli ludzie słabi, biedacy, bezdomni, żule, bez przyszłości. ONI. Pierwszy krok Oni spotykają się co tydzień w schronisku dla bezdomnych przy Towarowej. Jest ich kilkunastu. Są wśród nich mieszkańcy ośrodka, osoby, które wyszły z bezdomności, i trzeźwi alkoholicy z Olsztyna.— Duży procent osób mieszkających w schronisku ma problem alkoholowy. U części jest to jedną z przyczyn bezdomności. U innych pojawił się w trakcie. W schronisku nie można pić alkoholu i być pod jego wpływem. Niepijącego alkoholika od ciągu dzieli jeden kieliszek, dlatego tak ważne jest przestrzeganie bezwzględnego zakazu spożywania alkoholu — mówi Robert Kuchta z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Olsztynie. Krzysztof zaczyna czytać preambułę AA: — Anonimowi alkoholicy są wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem swoim doświadczeniem, siłą, nadzieją, żeby rozwiązać swój problem i pomagać innym w wyzdrowieniu z alkoholizmu. Potem wszyscy uczestnicy spotkania chwytają się za dłonie i odmawiają modlitwę. Nie ma przymusu. — Chodzi o odwołanie się do siły wyższej. Nie musi to być bóg, ale uznajemy, że nie jesteśmy sobie sami w stanie poradzić z alkoholem — mówi Tomasz, alkoholik. Następnie każdy z uczestników czyta punkty AA, przedstawiając się i dodając: — Jestem alkoholikiem. Tomasz. Piotr. Andrzej. Joanna. Stanisław. Andrzej. Wszyscy mają swój alkoholowy życiorys. Nazywają go piciorysem. Drugi krok Mam na imię Andrzej i jestem alkoholikiem. Nie piję od 1986 roku. Urodziłem się przed wojną. Moja rodzina przeprowadziła się na Kaszuby. W szkole byłem wykluczony ze względu na to, że jako jedyny nie mówiłem gwarą. Byłem zahukanym, grzecznym dzieckiem. Uczyłem się dobrze. W moim domu nie było alkoholu. Pierwszy raz spróbowałem alkoholu po maturze. Trenowałem w tym czasie lekką atletykę. Napiłem się z kolegą sportowcem. Zatrułem się. Potrzebna była reanimacja. Przez kolejne lata nie wracałem do alkoholu. Trzeci krok Każdy z uczestników spotkania może podzielić się z innymi refleksją, wspomnieniem, obawą. Uczestnik podnosi dłoń. Przedstawia się i znowu dodaje: — Jestem alkoholikiem. I zaczyna opowiadać. Stanisław mówi, że miał wybór: albo przestanie pić, albo pójdzie do piachu. Wszystko z powodu trzustki. No i przestał pić. — Po jakimś czasie poczułem się na tyle mocny, że przestałem chodzić na mitingi. Radziłem sobie bez alkoholu, ale po kilku latach kupiłem sobie piwo bezalkoholowe. Przestraszyłem się i wróciłem na spotkania. To był dzwonek alarmowy. Byłem blisko pęknięcia i powrotu do picia — Stanisław wraca do chwili słabości. Według uczestników najważniejsze jest właśnie zdanie sobie sprawy z tego, że to choroba, której samodzielnie nie da się powstrzymać. Tomasz na początku, kiedy przychodził na mitingi, mówił, że ma problem z alkoholem. Nie używał słowa alkoholik, dzięki czemu udawało mu się w to uwierzyć. W końcu alkoholik to ktoś inny. Czwarty krok Wszystko się zmieniło, jak miałem 25 lat. Zostałem przydzielony do pracy na Warmii i Mazurach. Zostałem kierownikiem. Miałem pod sobą aż 120 osób. I musiałem nimi kierować. Na porannej zmianie zawsze mogłem zapytać kogoś doświadczonego, ale na popołudniowej i nocnej wszystko było na mojej głowie. Wtedy właśnie pojawił się alkohol. Odkryłem, że zdejmuje ze mnie presję. Mogę reagować szybko i podejmować ryzykowne decyzje, nawet na granicy bezpieczeństwa. Przełożeni mnie doceniali, a podwładnym imponowało to, co robiłem. Stałem się popularny. Piłem coraz więcej, a znalezienie kompanów nie było trudne. To była mała miejscowość. Szedłem do lokalu, a mąż bufetowej był moim pracownikiem. Od razu miałem wszystko poza kolejką, czasami mi też stawiano. W końcu byłem trochę jakby lokalnym gwiazdorem. To, że w międzyczasie skończyłem studia techniczne, jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że alkohol mi pomaga. Alkoholu było coraz więcej. Zarabiałem dobrze. Pensję dawałem żonie, a to, co zarobiłem na fuchach, przeznaczałem na alkohol. Myślałem, że pieniądze rozwiązują problemy. Piąty krok Alkoholicy mówią o sobie, że są uczuleni na alkohol. Nie mogą pić jak inni, bo etanol odbiera im rozum, sprawia, że nie mogą przestać. — Czy rozumiesz, że jesteś uczulony na alkohol? — pyta Tomasz. Kolejni uczestnicy podnoszą dłonie. — Przestałem pić, bo miałem do wyboru rodzinę albo alkohol. Wybrałem dzieci i żonę. Kiedy urodziła się moja córka, przez pierwsze dziesięć lat byłem albo pijany, albo w pracy. Drugie dziecko urodziło się już po kilku latach abstynencji — mówi Gustaw. Szósty krok Mój problem z alkoholem narastał z każdym dniem. Żona postanowiła, że musimy się wyprowadzić. Niestety, już było za późno. Byłem uzależniony. Przeprowadzka nie mogła już nic zmienić. Piłem. Żona ode mnie odeszła. Oddałem jej jedno mieszkanie, drugie zostawiłem sobie. Powoli zamieniałem je w melinę. Mój zakład pracy zlikwidowali. Miałem do wyboru albo przenieść się do innego miasta, albo ekwiwalent. Każdy alkoholik zawsze wybierze pieniądze. Nie miałem żony. Nie miałem pracy. Miałem pieniądze. Chciałem kupić sobie za to samochód. Umówiłem się ze znajomym. Po tygodniu miałem tylko na wycieraczkę. Wyjechałem w Polskę. Siódmy krok Janusz podnosi rękę i opowiada o tym, że zbiera złom i czasami ktoś poprosi go o pomoc. — Byłem w szoku, jak pozwolili mi samemu zabierać to z posesji. Właściciel się nie bał, że go okradnę — Janusz nie ukrywa wzruszenia. Bardzo dużo opowiada o sobie. Kiedy pił, na pewno był duszą towarzystwa, wodzirejem. Nie wstydzi się ludzi. W przeciwieństwie do Krzyśka. — Kiedy się ożeniłem, w środku byłem jeszcze chłopcem. Zbyt niedojrzałym. Dlatego zacząłem pić. Problem pojawia się w momencie, w którym używkami musimy kontrolować emocje. Można uzależnić się od półtora tysiąca rzeczy — mówi. Ósmy krok Wróciłem po kilku miesiącach. W międzyczasie zostałem eksmitowany z mieszkania. Zostałem osoba bezdomną. Mieszkałem na Dworcu Centralnym w Warszawie, w piwnicach, podziemiach i pod gołym niebem. Udawało mi się raz na jakiś czas stanąć na nogi, ale stabilizacja trwała do pierwszego kieliszka. Później wszystko się waliło i znowu lądowałem na bruku. Trwało to latami. Nie wiem tak naprawdę, ile czasu byłem bezdomnym, a ile nie. Dziewiąty krok Krzysiek mówi, że jedyną różnicą między bogatym a biednym alkoholikiem jest tylko jedna. To trumna. — Bogatego pochowają w kryształowej, a biednego w sosnowej — mówi. — Jak miałem pieniądze, to piłem wódkę, a jak wszystko zaczęło się walić, to piłem denaturat. Ważne było tylko to, żeby być na rauszu — dodaje. Wszyscy kiwają głową, słysząc to stwierdzenie. Paweł dodaje, że jak umrze bogaty alkoholik, to nie przez wódkę, a na atak serca, zawał albo wylew. Biedny po prostu zapije się na śmierć. — Sporo chłopaków, których poznałem na mitingach, z tego wyszło. Niestety cześć wylądowała w piachu — opowiada Krzysiek. Dziesiąty krok Straciłem wszystko, łącznie z nazwiskiem. Wśród osób bezdomnych posługiwaliśmy się jedynie pseudonimami. Spotkałem się z moją dorosła już córką, która w trakcie moich ciągów zdążyła zdać maturę i skończyć studia. Poznała mnie, chociaż nikt z bliskich już nie był w stanie. Zaproponowała mi pójście na odwyk do szpitala. Zgodziłem się, bo chciałem mieć gdzie spać, wykąpać się i obciąć włosy. Tak wylądowałem na detoksie w szpitalu. Najgorsze było to, że nadal nie wierzyłem w chorobę. Chciałem się tylko nauczyć kontrolować picie. Nie wyobrażałem sobie, że mogę nie pić alkoholu. Jeszcze w szpitalu trafiłem na miting AA. Była to chyba pierwsza grupa działająca w Olsztynie. Tam poznałem mężczyznę, który był przejazdem w Olsztynie i musiał spotkać innych alkoholików, żeby samemu się nie napić. Doznałem olśnienia, bo on mówiąc o sobie, mówił tak naprawdę o mnie. Wtedy zrozumiałem, że jestem alkoholikiem. To było jesienią 1986 roku. Od tego czasu nie piję. Jedenasty krok Spotkanie powoli dobiega końca. Alkoholicy dopijają swoje kawy. Zaczyna się powolne rozluźnienie. Mimo że mitingi nie są związane z żadną religią czy systemem światopoglądowym, czuć w ich trakcie podniosłą atmosferę. Klimat charakterystyczny dla spotkań religijnych. Wszystkim przyświeca jedna idea: nie chcą znowu zacząć pić. Z alkoholizmu nie można wyjść. Jest w końcu przewlekłą chorobą o bardzo wysokiej śmiertelności. Większość z osób obecnych na mitingu doświadczyła śmierci kogoś, kto się zapił. Każdy z nich stracił coś. Dla jednego tragedią była strata pracy, dla innego strata rodziny albo domu. Zdają sobie sprawę z tego, że cały czas muszą nad sobą pracować. Żeby nie wrócić do picie. Wszyscy są uczuleni na alkohol. Powrót do normalności jest niezwykle trudny. — Musiałem nauczyć się bawić, rozmawiać, uprawiać seks na trzeźwo — mówi Krzysztof. — Po odstawieniu alkoholu świat stracił kolory. Odzyskuje je dopiero po pewnym czasie, ale ten moment wyjścia jest naprawdę ciężki. Musisz znaleźć sobie jakieś hobby, żeby mieć czym się zajmować — dodaje. Alkoholików, którzy przestali pić, można porównać do osób powracających z wieloletniej podróży do domu rodzinnego. Znają plan miasta, ale bardzo dużo rzeczy się w nim zmieniło. Potrzebują przewodnika, który wyjaśni, co się zmieniło, i jak mają trafić z punktu A do punktu B. Anonimowi alkoholicy mają swoje własne imprezy. Grupy organizują wyjazdy z małżonkami lub partnerami. Choroba integruje alkoholików i ich bliskich, tak samo jak ma to miejsce w przypadku osób cierpiących na inne przewlekłe choroby. Są dla siebie braćmi. Dlatego co tydzień wracają na miting. Schronisko dla bezdomnych przy Towarowej. Piątek, godz. 11… Dwunasty krok — Bardzo ważne jest dawanie i pomoc innym. Po zaprzestaniu picia zająłem się pomocą osobom walczącym z alkoholizmem. Byłem sponsorem innych alkoholików i terapeutą przez dwadzieścia lat. Teraz niestety zdrowie już mi na to nie pozwala, ale dalej spotykam się z innymi alkoholikami. Chodzę na trzy mitingi trzech grup. Najbardziej lubię właśnie ten w schronisku dla bezdomnych. ••• Dwunasta tradycja AA mówi: anonimowość stanowi duchową podstawę wszystkich naszych tradycji, przypominając nam zawsze o pierwszeństwie zasad przed tradycjami. Dlatego wszystkie imiona bohaterów tego artykułu — uczestników mitingu — zostały zmienione. AUTOR: Michał Krawiel Anonimowi alkoholicy (AA) to grupy samopomocy zrzeszające osoby uzależnione od alkoholu. Spotkania mają im pomóc w utrzymaniu trzeźwości własnej i innych uczestników mitingu. AA powstało w latach 30. XX wieku w Stanach Zjednoczonych. W Olsztynie obecnie działa 11 grup anonimowych alkoholików. 12 stopni wykorzystują również grupy wsparcia dla rodzin i przyjaciół osób uzależnionych Al-Anon.
Jakie są objawy przed śmiercią z powodu alkoholizmu? ma alkoholową marskość wątroby, wodobrzusze, pije ciągle , wódkę. tanie (mocne) piwa. Jak długo to potrwa? ma zaburzenia myslenia, nie pamięta połowy z okna ze szpitala. ponad rok temu Interna Badania krwi - glukoza Badanie glukozy we krwi jest bardzo ważne. Glukoza jest węglowodanem należącym do cukrów prostych i podstawowym związkiem energetycznym w naszym organizmie. Jej niedobór i nadmiar są szkodliwe dla naszego zdrowia. Sprawdź czy twoje wyniki są prawidłowe. Lek. Rafał Gryszkiewicz 84 poziom zaufania Witam, Sam alkohol, o ile nie został przyjęty w znacznych ilościach, doprowadzających do utraty przytomności i zachłyśnięcia rzadko powoduje bezpośrednio zgon. Niestety, alkoholizm jest chorobą przewlekłą. Wodobrzusze, marskość wątroby, zaburzenia psychiczne są tylko pośrednimi objawami choroby alkoholowej. W przypadku kontynuowania picia objawy będą postępować, mogą mieć jednak wieloletni przebieg. Bardziej niebezpieczne są choroby towarzyszące piciu, jak zapalenie płuc, czy urazy doznane pod wpływem alkoholu. 0 redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych znajdziesz do nich odnośniki: Jakie choroby mogą wystąpić na skutek alkoholizmu? – odpowiada Lek. Grzegorz Nawara Czy picie piwa raz w tygodniu to już jest alkoholizm? – odpowiada Mgr Agata Pacia (Katulska) Alkoholizm - czy można dostać rentę? – odpowiada Agnieszka Jamroży Codzienne spożywanie alkoholu a zmiany w wątrobie – odpowiada Lek. Marta Gryszkiewicz Marskość wątroby u alkoholiczki – odpowiada Lek. Tomasz Stawski Czy 2 lub 4 piwa dziennie to alkoholizm? – odpowiada Mgr Bożena Waluś Depresja i alkoholizm: czy mogę starać się o rentę? – odpowiada Agnieszka Jamroży 2-3 piwa dziennie - czy to już alkoholizm? – odpowiada Lek. Marta Hat Wodobrzusze i słabe ciśnienie u osoby z marskością wątroby – odpowiada Lek. Rafał Gryszkiewicz Jakie konsekwencje dla zdrowia i życia jest zaprzestanie ściągania płynu z jamy ustnej? – odpowiada Lek. Aleksandra Witkowska artykuły Skutki alkoholizmu Alkoholizm niesie ze sobą poważne konsekwencje zdr Alkohole. Zobacz, w jaki sposób wpływają na nasze zdrowie. Alkohole towarzyszą ludziom od niepamiętanych czas Uzależnienie od alkoholu Uzależnienie od alkoholu (piwa, wina, wódki) to na
W czasie pandemii pije się jeszcze lepiej. Nie ma szefa, który każe chuchnąć, jest za to lęk o przyszłość. Co szkodzi wziąć piwo już do obiadu? Nastąpiło nieznane dotychczas umasowienie picia i społeczne na to przyzwolenie. Polacy piją alkohol jak wodę, oranżadę, napoje chłodzące – mówi prof. Marcin Wojnar, kierownik Katedry i Kliniki Psychiatrycznej na Uniwersytecie Medycznym w Warszawie. Główny Urząd Statystyczny właśnie podał, że w roku 2019 Polak wypił 9,78 litra alkoholu w przeliczeniu na czysty spirytus. To o 0,23 litra więcej niż rok wcześniej, największy przyrost od kilku lat. – Ale wie pan, co jest najgorsze? Że państwo nic sobie z tego nie robi. Przywiązanie do alkoholu w Polsce przypomina przywiązanie do broni w USA, jest jakimś narodowym mitem, gwarantem wolności. Nie wyobrażamy sobie, żeby państwo mogło zaingerować w ograniczenia sprzedaży. A to duży błąd.
kiedy alkoholik zapije się na śmierć