Tři veteráni (1983) – bajka o trzech weteranach, którzy błąkają się po świecie i przeżywają przygody w odległym kraju Monte Albo, gdzie usiłują jednego z nich ożenić z księżniczką, co kończy się kradzieżą ich magicznych skarbów. Ať žijí duchové (1976) – grupka dzieci potrzebuje miejsca na swój klub. Bajki o empatii. Przyjaciele żyrafy. Bajki o empatii. Intencją autorek bajek o empatii jest krzewienie wśród dzieci i dorosłych komunikacji opartej na wzajemnym szacunku i akceptacji. Takie podejście pozwala odkryć potencjał i wewnętrzne piękno w naszych dzieciach oraz w nas samych. Read Bajki o opolu by Roksana Robok on Issuu and browse thousands of other publications on our platform. Start here! Kto woła o deszcz - bajka bałtycka z Litwy. Poczekam na deszczyk! Niechaj robią to gtuptacy. Nie chcę w glinie z wami ryć. Poczekam na deszczyk! Czekam na deszczyk! Kiedy ludzie słyszą tę żałosną ptasią piosenkę, mawiają: — Chyba będzie padać. Wilga znów woła o deszcz! Ciąg dalszy bajeczki o zwierzętach leśnych. dzieci poznają zwierzęta, zapamiętują jak wyglądają oraz uczą się ich nazw po polsku.Subskrybuj:https://www lirik maula ya sholli wasallim daiman abada burdah. Żółw Czesiek Czy słyszeliście historię o żółwiu, dziwnym niebywale, i o tym, że miał ze sto lat prawie? Żółw Czesiek, z pozoru nietypowy na plecach nosił swój domek, który był bardzo kolorowy. Na domku jego widniały przeróżne rysunki, które sporządziły niegrzeczne wiewiórki. Zwierzątka, które mieszkały nieopodal niego codziennie mu dokuczały, pytając się, dlaczego dźwiga domek swój przez dzień cały, dlaczego nie wychodzi z niego i czy nie bolą go krzyże od tego. Tych pytań było bardzo wiele, czasem za dużo, by móc odpowiedzieć w jednej chwili, więc i z tego powodu nikt z nim nie rozmawiał, bo szybkiej odpowiedzi nigdy nie dostawał. Inne zwierzątka o żółwiu nawet nie myślały, same w swoim gronie zabawom się oddawały: wiewiórki po drzewach skakały i coraz to nowsze figle wymyślały, kogut przygrywał na swoim grzebieniu, a żaba odpoczywała pod dużym liściem w cieniu. Sowa na wszystko z góry spoglądała, małpka się na swoim ogonie huśtała, kaczki z królikami bawiły się w chowanego, szczur założył okulary i udawał bardzo ważnego. Ryby w stawie pływały, miś śmiał się głośno, krzycząc, że nie ma już siły i że ze śmiechu brzuch mu zaraz pęknie, jeżeli ktoś mu z pomocą nie przybiegnie. Czesiek smutniał z dnia na dzień, nieraz usuwał się w cień i myślał, co ma zrobić, by zwierzątka się z nim bawiły i swoją uwagę ku niemu zwróciły. Pewnego ciepłego dnia wiosennego nic na burzę nie wskazywało – nagle silnym wiatrem zawiało i bardzo mocno się rozpadało. Tym, którym udało się schronić, to szczęściarze. Mrówki dwie, które nigdy się nie rozdzielały, w ulewie stały i z zimna bardzo drżały. Jedna na drzewo się wdrapała i do koleżanki nawoływała, że tutaj dobry schron będzie, więc niech i ona tutaj przybędzie. Pomysł jednak nie wypalił, mrówce wdrapać się nie udało, więc i tamta na ziemię wróciła i dalej w ulewie jedna z drugą tkwiła. Żółw, który nie miał ze schronem kłopotu, zaprosił je do swojej komnaty i zaparzył ciepłej herbaty. Mijały godziny, a deszcz nadal padał, mrówki z żółwiem siedziały i o różnych rzeczach rozprawiały. Zauważyły, że jest bardzo dla nich życzliwy, że nie jest tym żółwiem, o którym słyszały, więc czyżby się przesłyszały, kiedy wiewiórki i inne zwierzęta o nim różne rzeczy wygadywały? Teraz się go zapytały o ten domek, który dźwiga na plecach, czy to nie kłopot dla niego, że nie rusza się na krok bez niego. On im na to odpowiedział: „Mój wiek już sędziwy, na przeprowadzki nie mam już siły, zresztą i tak by mi się już nie chciało, wiele się w moim życiu działo, z tym domkiem się urodziłem, w nim wychowałem, więc nie dziwcie się, że bardzo się z nim związałem. Zresztą tutaj wypoczywam i sił nabieram. Mam też czas na przemyślenia, ale co z tego, jak nie mam przyjaciela, by powierzyć mu swoje troski i zmartwienia”. Potem jeszcze długo gawędzili, żartowali i się cieszyli. Czas mijał spokojnie, a gdy słońce niebo rozjaśniło, mrówkom do innych zwierząt się spieszyło. Czesiek pomyślał, że mają dość jego towarzystwa, więc ich nie zatrzymywał, tylko drogę do wyjścia wskazywał. Gdy zwierzątka mrówki ujrzały, bardzo się ucieszyły i do zabawy je zaprosiły. Jednak one miały coś do oznajmienia, nie zwlekając, przystąpiły do przemówienia: „Dzisiaj, gdy tak bardzo padało i nie znalazłyśmy schronienia, Czesiek pomógł znieść nam pogody utrudnienia. Bez jego gościnności przemokłybyśmy do samej kości. On zaparzył ciepłej herbaty i zaprosił do komnaty. Każdy ma swoje przyzwyczajenie, a domek ma dla niego rodzinne znaczenie”. Zwierzątka się temu przysłuchiwały, ze zdumienia oczy szeroko otwierały. Tego dnia pamiętnego zaprosiły Cześka do grona swojego. Zobacz też: Jak biblioterapia pomaga dzieciom z autyzmem? Przykładowe pytania: Kto jest głównym bohaterem? Jak wyglądał żółw? Dlaczego inne zwierzątka z nim nie rozmawiały? Co wydarzyło się pewnego dnia? Kto udzielił schronienia mrówkom? Gdy mrówki opuściły dom żółwia i wróciły do innych zwierząt, co im powiedziały? Zobacz też: Biblioterapia - siła książek w terapii Fragment pochodzi z książki "Bajki rymowane w biblioterapii" autorstwa Agnieszki Łaby (Impuls 2010). Publikacja za zgodą wydawcy. Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem! W pięknej dolinie, tuż pod starym lasem mieszkała sobie Babcia Janina. Była ona prawdziwą przyjaciółką zwierząt. Wokół jej malutkiego domku pasły się krowy, owce, kozy. Miała też niewielkie stado kur i kaczek. Za domem był ogródek, w którym aż roiło się od małych żyjątek. Wśród nich była rodzina dżdżownic, która mieszkała w ogrodzie Babci Janiny od wielu pokoleń. I to właśnie o tych małych stworzeniach będzie ta opowieść. Wśród nich mieszkała dżdżownica Helena. Nie był ona jednak zwykłą dżdżownicą – była o połowę krótsza od innych. Miało to związek z przykrym wydarzeniem z jej dzieciństwa, kiedy to Helenka wybrała się na samotny spacer. Ponieważ dżdżownice to wyjątkowo małe i bezbronne stworzenia, Helenka pełzła nie zauważona przez nikogo. Z czasem stało się to dość uciążliwe, bowiem kiedy chciała porozmawiać z jakimś większym zwierzęciem np. koniem lub choćby kotem – nikt jej nie mógł dojrzeć w trawie. Tak też było i tym razem. Nieszczęśliwie Helenka na swej drodze spotkała wracającą z pastwiska krowę Mućkę, która, jak zwykle zamyślona, wolno toczyła się w kierunku Heleny. Krowa przechodząc nadepnęła na dżdżownicę. Jak zapewne już wiesz, dżdżownice mają niezwykłą cechę. Jeżeli w jakiś sposób stracą kawałek swojego długiego ciałka, mogą żyć nadal. Odtąd Helenka była o połowę krótsza od innych dżdżownic. Nie było jej z tego powodu łatwo. Inne dżdżownice śmiały się z niej i dokuczały. Było jej strasznie przykro. Co gorsza, gdy patrzyła w lustro wcale się sobie nie podobała. – Jestem brzydka i pokraczna – myślała o sobie. Strasznie chciała wyglądać jak inne powabne dżdżownice. Gdy chodziła jeszcze do szkoły koleżanki podśmiewały się po kątach z jej wyglądu. – Pędrak! Pędrak! – Wolały za nią. I choć rodzice bardzo ją kochali i powtarzali jej, że wygląd nie jest najważniejszy, że jest piękna tylko odrobinę krótsza, przez co wyjątkowa, postanowiła, że gdy tylko skończy szkołę zaszyje się pod ziemią i już nikt nigdy nie będzie się z niej wyśmiewał. Tak też zrobiła. Jak tylko odebrała świadectwo, zaszyła się pod ziemią. Tam całymi miesiącami ryła w ziemi i robiła tunele. O czasu do czasu spotykała swojego przyjaciela kreta Alfreda. Ponieważ krety prawie nic nie widzą, dla Alfreda nie miało znaczenia, że Helenka jest krótsza niż inne dżdżownice. Helenka całymi dniami pracowicie drążyła nowe tunele. Z dnia na dzień szło jej to coraz lepiej. Tunele były ładne, przestronne, miło się w nich mieszkało. Jednak życie pod ziemią nie było łatwe. Często czuła się samotna, ale najbardziej brakowało jej widoku słońca. Któregoś dnia, skuszona blaskiem promienia wpadającego do jednego z wydrążonych tuneli, wyszła z pod ziemi by ujrzeć wytęsknione przez nią słońce. Nieśmiało wyjrzała ze swojej norki. Na zewnątrz było przyjemnie i ciepło. – Pogrzeję się trochę i zmykam – postanowiła. Delektowała się muskającymi ja promieniami słońca, leciutkim wietrzykiem, i wszystkimi odgłosami łąki, których tak dawno nie słyszała. W oddali szczekał pies, szeleściły już dawno rozwinięte listki, na okolicznych drzewach w sadzie ćwierkały skowronki. Helenka poczuła ogromną tęsknotę za tym co postawiła zostawić zaszywając się pod ziemią. Wydawało jej się, że ogród jest piękniejszy niż zwykle. Przez chwilę pożałowała swojej decyzji, ale od razu przypomniała sobie twarze śmiejących się z niej innych dżdżownic. Choć z tęsknotą w sercu z, postanowiła jednak wrócić pod ziemię zanim ktoś ją zauważy. Już wchodziła z powrotem do swojej norki, kiedy usłyszała, że ktoś wola jej imię. – Helenko, Helenko zaczekaj!! – A niech to! Ktoś mnie widział!!!- spanikowała. – Helenko to ja Hermenegilda! – Helena nie wierzyła własnym oczom. Hermenegilda była jedną z tych dżdżownic, które niegdyś najbardziej jej dokuczały! Niechętnie odwróciła się w jej kierunku i.. oniemiała ze zdziwienia. W jej kierunku wolno toczyła się ogromna, gruba, spocona dżdżownica. W niczym nie przypominała tej gibkiej dziewczyny z czasów szkolnych. Helenka czuła, że już nie ma się czego obawiać. Hermenegilda zatrzymała się by odsapnąć. – Łatwy kąsek dla zgłodniałej kury – pomyślała w duchu Helena. Przyglądały się sobie chwile z zaciekawieniem. – Dawno cię nie widziałam – zaczęła Hermenegilda. Helenka nie była zdziwiona. Wszak wszyscy mieszkańcy ogrodu Babci Janiny wiedzieli, że postanowiła ukryć się przed światem drążąc tunele głęboko pod ziemią. – Wszyscy o tobie mówią – ciągnęła dalej Hermenegilda. Ostatnią rzeczą jaką chciała Helenka to by znowu ją obgadywano. Pożegnała się więc z dawną koleżanką i odwróciła się w kierunku norki. – Helenko zaczekaj! – krzyknęła tamta. – Sprawiłaś, że wszyscy mieszkańcy babcinego ogrodu żyją jak w raju – Helenka popatrzyła na nią zdziwiona. – Rozejrzyj się dookoła- Hermenegilda nie dawała za wygraną – czy widzisz te piękne rośliny wokół nas? Spójrz jak pięknie wszystko rozkwitło. Sprawiłaś, że w ogrodzie wyrosły najprzeróżniejsze gatunki kwiatów, które nigdy nie chciały tam wyrosnąć. Jest ich tyle, że pszczoły nareszcie mają skąd zbierać pyłek kwiatów, a miodu nigdy nie brakuje. Okoliczne krowy, konie, kozy i owce mają w tyle trawy do jedzenia, że Babcia Janina nie musi już szukać nowego miejsca na wypas bydła. Nawet stary żółw Leopold, który ledwie chodzi bo bolą go stawy, ma pod nosem całe kępy liści mleczu na śniadanie. A Babcia Janina codziennie robi wielkie bukiety kwiatów i nie martwi się, że kiedyś wyrwie wszystkie, bo codziennie wyrastają nowe. A warzywniku wyrosła tak ogromna dynia jakiej jeszcze nikt nie widział! Będą z niej przetwory na cały rok! Marchewka, pietruszka, ogórki i inne warzywa rosną tak szybko, że ludzie nie nadążają z ich zrywaniem. Wszyscy są szczęśliwi bo nikt nie martwi się o to czy w zimie będzie jedzenie. Już teraz jest go tyle, że starczy na cały rok! Ogród, sad i warzywnik Babci Janiny jeszcze nigdy nie wyglądały tak pięknie. To Twoja zasługa Helenko!! – Helenka słuchała z niedowierzaniem. Przecież cały rok siedziała pod ziemią i ryła pracowicie kilometry tuneli, w czym więc się przysłużyła tak bujnej roślinności i urodzajom w okolicy skoro nie ani razu nie wyszła z pod ziemi??? – Nie bądź zdziwiona droga koleżanko – rzekła inna dżdżownica, która schowana do tej pory za liściem słonecznika postanowiła wyjść i z ukrycia. – To wszystko prawda Helenko – ciągnęła dalej – ziemia jest tak urodzajna dzięki Tobie. Tysiące Twoich tuneli sprawiło, że jest pulchna i dotleniona jak nigdy dotąd. To dlatego wszystko na około nas tak pięknie rośnie. Udowodniłaś, że my dżdżownice jesteśmy pożyteczne, a Ty choć krótsza, jesteś najbardziej pracowita z nas wszystkich. Chcemy ci podziękować i przeprosić za wszystkie przykrości, których doświadczyłaś. Wokół Helenki gromadziły się różne zwierzęta i wpatrywały się w nią z wdzięcznością. Odtąd Helenka była najszczęśliwszą dżdżownicą w okolicy. Nareszcie nikt jej nie dokuczał, inne zwierzęta traktowały ją z szacunkiem i uznaniem, a koleżanki ze szkoły przychodziły po drobne porady. Wkrótce założyła „Ogrodowy Klub Dżdżownic”, w którym uczyła swoich pobratymców sztuki drążenia tuneli. Ogród babci Janiny wyglądał już zawsze olśniewająco, i choć ona sama nie wiedziała czyja to zasługa, czuła się bardzo szczęśliwa. Nawet Hermenegilda była wdzięczna Helence – ucząc się od niej pracy pod ziemią schudła o połowę, i znów wyglądała jak dawniej. Traktowała Helenę jak najlepszą przyjaciółkę i pamiętała by nie dokuczać innym stworzeniom. Choć z początku nieufna, Helena wybaczyła swoim koleżankom wszystkie przykrości. Nareszcie poczuła się jak członek wielkiej rodziny i już nigdy nie była samotna – wszędzie miała wielu przyjaciół. Była sobie Zosia, która lubiła misie, lalki i klocki, ale tak najbardziej na świecie uwielbiała jeździć na rowerze. Mogłaby jeździć dzień i noc, gdyby nie to, że Mama wołała ją spać przed dwudziestą. Czy było coś, czego Zosia nie lubiła? No jasne! Lista nie była wcale krótka. Nie przepadała za warzywami, które Mama dawała do obiadu, nie chciała nosić kaloszy, kiedy z nieba padał deszcz, ani ścielić łóżka z rana, ale nic nie martwiło mamę bardziej, niż to, że Zosia za żadne skarby nie chciała czesać włosów. A włosy, tutaj musicie wiedzieć, miała długie, sięgające spódnicy, a kolorem bardzo podobne do kasztanów. Gdy tylko Mama wołała Zosię: – Zosiu!! Zosiu!! Chodź, uczeszemy włosy! – Zosia natychmiast uciekała, gdzie tylko mogła. Raz uciekła pod stół w kuchni, a innym razem do gabinetu taty. Chowała się pod ciężkim biurkiem z ciemnego drewna, aż Mama rezygnowała i ze smutkiem kręciła głową, bo wiedziała, że to nie może skończyć się dla włosów dobrze. Na głowie Zosi tworzyły się kołtuny, poplątane i poskręcane włosy bardzo trudne do rozczesania. Dziewczynka zupełnie ich nie zauważała, tylko Mama widziała, że będzie coraz trudniej się ich pozbyć. Dzień Zosi minął na zabawie, najbardziej upodobała sobie skakanie po łóżku. Była piratem, który nosił dużą czapkę, zapinaną na rzep z tyłu głowy, była podróżnikiem, wędrującym po szczytach gór, była królewną z piękną koroną, samodzielnie sklejoną dużą ilością kleju. Dziewczynkę rozpierała duma z własnoręcznie zrobionych rekwizytów, mimo że czapka piracka trochę ciągnęła rzepem za włosy, a korona, zanim wysechł klej, już znalazła się na głowie, przyczepiając się do włosów dość solidnie. Nie zmartwiło to jednak Zosi, która nie przejmując się tym za bardzo, zostawiła koronę na miejscu, stwierdzając, że widocznie należy jej się za wspaniałe panowanie w królestwie wróżek i elfów. – Zosia! Pora na kąpiel!! – zawołała Mama, kiedy już całkiem za oknem się ściemniło. Nowo mianowana królewna szybko zebrała zabawki do różowych pudeł i pobiegła schodami na dół, bo lubiła bardzo kąpiele i pianę. Jednak głowy nie chciała myć, zawsze wtedy krzyczała okropnie, i uciekała przed czesaniem. Od progu łazienki zauważyła dziwną minę mamy, wyglądała na rozbawioną, ale oczy wpatrzone miała w pięknie zdobioną koronę. Jakoś się Zosi ta mina nie podobała, wyglądała, jakby Mama coś ukrywała, więc obserwując mamę bacznie, postanowiła zostać w progu łazienki. – Zosiu… – powiedziała Mama powolutku, jak do ptaszka w ogródku, którego bała się spłoszyć – Piękną masz koronę, ale musimy ją na czas kąpania zdjąć, bo się zamoczy. – Nie zamoczy się, nie zamoczy, będę ostrożna, pianą do góry nie będę rzucała – odpowiedziała dziewczynka, dumna ze swojej rezolutności. Była pewna, że na taki pomysł, Mama nigdy by nie wpadła. – Zamoczy się, kiedy będziemy myć głowę – powiedziała Mama, bacznie przyglądając się Jej reakcji oraz słowa „włosy”, unikając dość celowo, żeby córka, nie uciekła w popłochu, zanim dobrze do łazienki nie weszła. – Mamo!! – wykrzyknęła Zosia – Nie ma mowy, bo ja głowy myć przecież nie będę! Więc korona będzie cała i bezpiecznie mycie przeczeka – To mówiąc, zaczęła Zosia szykować się do zabawy w pianie. Tymczasem Mama kręciła głową z niedowierzaniem, bo zauważyła pozlepiane klejem i mocno poplątane włosy. Duży kołtun rósł jeszcze bardziej. Jednak co najgorsze. Poniżej trochę z lewej strony, pojawił się kolejny, który do rana zapewne dorówna wielkością temu pierwszemu. Zosia weszła do wanny, pomalutku, mamę bacznie obserwując i patrząc czy za koronę nie złapie, żeby głowę do mycia szykować. Mama jednak tylko stała i patrzyła na włosy swojego dziecka i na wielkiego kołtuna z tyłu z miną już bardzo zmartwioną. Postanowiła, że dalej tak być nie może, że Zosia musi pogodzić się ze szczotką, albo rozczesać się już tego nie da. Poczekała cierpliwie, aż Zosia cała się umyła i za szampon złapała, ale dziewczynka jak tylko to spostrzegła… HYC!!!! Z wanny wyskoczyła, jakby ktoś wodę podgrzał do 100 stopni przynajmniej! Złapała za szlafrok i z łazienki wybiegła z prędkością większą od rakiety, którą wczoraj leciała na księżyc, poszukać cennych kamieni. Mama zaskoczona reakcją uciekiniera, nawet nie zdążyła nic powiedzieć, ani z miejsca się ruszyć, jak Zosia już wbiegała na górę, potykając się o sznurek szlafroka na schodach. Złapała równowagę i szybko musiała wybrać jedną z lepszych kryjówek, bo bała się, że tym razem Mama nie odpuści. Rozejrzała się po korytarzu, ze swojego pokoju zrezygnowała, bo tam wiadomo, że Mama najpierw będzie szukać. Wskoczyła do sypialni rodziców, wbiegła do wielkiej szafy, wdrapała się na dużą półkę i głęboko się zakopała w wełniane swetry tatusia. Było ciepło, miękko i ciemno, od razu z wrażenia oczy zamknęła i zasnęła. Mama długo jej szukała, a że większość kryjówek znała, to najpierw te stare sprawdziła, ale dziecka nie znalazła. Zanim do szafy taty się skierowała, minęło sporo czasu, a Zosia już dawno smacznie spała. Pokręciła Mama tylko głową, zmartwiona patrząc na pogiętą już koronę, mocno do włosów przytwierdzoną oraz na nowego, drugiego już kołtuna, który był jeszcze gorszy, bo klejem zlepiony. Nie wiedziała Mama, co to będzie rano, kiedy klej twardy jak kamień, nie da się rozłączyć. W nocy, przy każdym ruchu Zosi, kolejne włosy przyczepiały się do dwóch sporych już kołtunów, tworząc coraz większe kulki. Dziewczynka obudziła się głodna, bo przez wieczorną ucieczkę nie zjadła kolacji. Zauważyła słońce wkradające się przez szparę otwartych wieczorem drzwi, które Mama zostawiła uchylone. Nie patrząc wcale pod nogi zbiegła więc szybko do kuchni, skąd dochodziły zapachy smacznego śniadania. Aromaty prowadziły głodomora jak niewidzialna ręka, wprost do źródła ich powstawania. Jak gdyby nigdy nic, zasiadła przy okrągłym stole, patrząc na mamę smażącą pyszną jajecznicę i szykującą już kakao dla księżniczki, która koronę próbowała poprawić, jednak co dziwne, nie chciała już tak prosto na włosach leżeć, coś jakby ją odpychało. – Proszę Zosiu, to Twoje śniadanie. Zrobiłam Ci kakao, bo dzisiaj potrzebujesz dużo energii, czeka nas dzień pełen wrażeń – powiedziała Mama tajemniczo. Nie zwracając zupełnie uwagi ani na krzywo leżącą na głowie koronę, ani na kołtuny, jakby zapomniała o nich i przestała się już martwić. Dziewczynka bardzo chciała wiedzieć, co Mama zaplanowała, jednak Mama nie chciała zdradzić jej tej tajemnicy. – Pojedziemy na wycieczkę, ale gdzie, dowiesz się na miejscu. Zaciekawiona dziewczynka, szybko pochłaniała jajka i upijała małe łyczki gorącego kakao ze swojego ulubionego, czerwonego kubka z wielkim uchem. Po śniadaniu umyły zęby i ubrały się szybko, bo ciekawość już rozpierała Zosię, więc mamę pospieszała i sama wciągała na nogi skarpetki w tempie ekspresowym. W samochodzie Mama powiedziała: – Zosiu, ponieważ nie dbasz o swoje włosy, nie chcesz ich czesać, zadzwoniłam do takiej specjalnej pani, która ma pewną magię w rękach. Zosia zrobiła wielkie oczy, nie mogła uwierzyć w to, co Mama właśnie powiedziała, jaką magię? Magię to mają wróżki, jednorożce, księżniczki w bajkach, ale to też nie wszystkie. Czyżby jechały do różowej wróżki, z różdżką i brokatem sypiącym się przy każdym jej ruchu?? Nieeee. Nawet Zosia wiedziała, że takie wróżki są tylko w opowieściach. – Mamusiu, ale muszę Ci powiedzieć, że nie ma takich wróżek na naszym świecie, one są tylko w bajkach, wiesz??? – zapytała mocno zmartwiona, że to akurat ona musi mamie powiedzieć tę niewygodną prawdę. Bała się czy mamie nie będzie smutno, ale ona zamiast tego, wybuchnęła śmiechem i pokręciła głową – Oj wiem Zosia, wiem. Jednak są takie specjalne panie od włosów, które swoją niesamowitą magią ratują dziewczynki, którym na głowie zamieszkały niesforne kołtuny, a u Ciebie są już aż dwa i z tego, co widzę, ciągle rosną. – Co!!!! – zdziwiła się Zosia i przestraszyła troszeczkę, bo nie wiedziała, że na jej głowie ktoś mieszka. Wprawdzie coś przesuwa ciągle jej koronę, ale przecież nikogo tam nie ma!! Dotknęła włosów i oniemiała. Były sztywne, twarde i jakieś grube kosmate, jakby piłeczki uczepiły się wśród kosmyków. Zmartwiła się bardzo, bo przy próbie przeczesania ich palcami, aż głośne – AŁA!!!! – zawołała. – Mamusiu – powiedziała smutno – jedźmy szybciej do tej wróżki, bo coś mi się we włosy stało. Gdy dojechały na miejsce, Zosia zobaczyła piękny kolorowy afisz z nożyczkami i grzebieniem i szybko straciła wszystkie chęci, już miała uciekać na myśl o czesaniu, ale Mama szybciutko wprowadziła ją do środka. Tam zobaczyła dziewczynkę, która wyglądała jak wróżka z bajki na pięknym kolorowym tronie, której dwie panie czesały długie, jasne, piękne włosy, a ona nie uciekała! Na ścianach namalowane były kolorowe zamki i latające wróżki, a lustra tworzyły piękne kształty chmur, drzew i domów. Zosia nigdzie na ziemi nie widziała tak pięknego i magicznego miejsca, jak to, do którego właśnie weszła. – Czyli to jednak magia – powiedziała po cichutku do siebie zdumiona. Popatrzyła znowu na dziewczynkę, która uśmiechała się szczerze, nie bojąc się czesania. Na koniec, dostała koronę, ale nie z papieru, tylko prawdziwą, z cekinami i brokatem. Włożyła ją na głowę i dumnie przeszła obok. Wyglądała tak pięknie, jak prawdziwa królewna. – Tak jak ja! – pomyślała Zosia, poprawiając swoją przekrzywiającą się koronę. Popatrzyła w lustro, żeby podziwiać swoją księżniczkowatość i zamarła z szeroko otwartą buzią. To, co zobaczyła, ani trochę nie przypominało pięknej królewny, która przed chwilą wyszła z tego magicznego miejsca. To, co widziała, przypominało jakąś straszną postać z najokropniejszych bajek, jakie można wymyślić. Zosia była przerażona, korona połamana, powyginana i brudna od kleju, leżała krzywo, bo spod niej z tyłu głowy wystawał kłąb poplątanych włosów. To chyba ten kołtun, co pewnie nocą ukradkiem zrobił się w jej włosach i rósł! Pod nim, zaważyła drugiego, mniejszego, ale okropnie polepionego. Zosia zapłakała głośno, krzycząc, że nie chce tak wyglądać, że chce mieć takie piękne włosy jak tamta dziewczynka i prawdziwą koronę. No i jeszcze wcale nie chciała takich okropnych kołtunów. – Trzeba się ich pozbyć!! Gdzie macie tę magię?? Bez magii nic nie zdziałamy. – powiedziała smutno, spuszczając głowę i nie patrząc już w to prawdomówne lustro. Poprosiła mamę i panią, która stała przy pięknym fotelu, żeby uratowały jej włosy. Mimo że bardzo się bała czesania, to siadając przed lustrem, nie mogła patrzeć na ten bałagan na własnej głowie. Czy to ona, sama pozwoliła, żeby jej piękne włosy wyglądały tak okropnie?? Pani – wróżka z magią w rękach walczyła z okropnymi kołtunami, wodą, grzebieniem i szczotką, aby ostatecznie obciąć je nożyczkami w kolorach tęczy. Zosia była tym bardzo zaskoczona, nie wierząc na początku, że jej długie, kiedyś piękne włosy, wylądowały na podłodze, tworząc bałagan kosmatych kołtunów. Wyraźnie widziała dwa duże kłęby i mimo że bardzo cieszyła się, że nie ma ich już na swojej głowie, to zapłakała chwilkę za swoimi włosami. Jednak, kiedy tylko magiczna pani skończyła swoją pracę, Zosia odważyła się popatrzeć przed siebie. Była zaskoczona, ale i zachwycona. Z włosami kończącymi się zaraz nad ramionami, gładkimi, bez kołtunów, Zosia wyglądała pięknie. Od razu spodobała jej się nowa fryzura i ocierając łzy rękawem bluzki, powiedziała: – Już nigdy nie pozwolę na to, żeby na mojej głowie pojawiły się te okropne kołtuny! Będę czesać i myć włosy codziennie. – zapowiedziała z całą stanowczością mała księżniczka, a w nagrodę otrzymała koronę, wcale nie z papieru oraz nową, różową szczotkę z pasującym do niej grzebieniem. Zosia była zachwycona, aż skakała z radości! Kiedy wychodziły szczęśliwe, zatrzymała ją jeszcze magiczna pani wróżka i wręczyła małą, brokatową buteleczkę, mówiąc tajemniczo: – Wasza wysokość, oto jest magiczna mikstura w magicznej butelce. Zawsze, kiedy będziesz nią myć włosy, to czesanie będzie łatwe i bezbolesne. – A co jak skończy mi się ta mikstura? – powiedziała prawie szeptem zmartwiona Zosia, ściskając mocno podarek. – Wtedy buteleczkę daj mamie. Mama zadba o to, żeby nigdy nie zabrakło w niej płynu. Po tej przygodzie pełna nadziei i zadowolona z nowej fryzury Zosia wróciła do domu, nie wypuszczając magicznego szamponu z ręki nawet na chwilkę, żeby go nie zgubić. A co najważniejsze, już zawsze czesała swoje włosy, nie marudząc ani nie uciekając do szafy. Jak się podobała bajka o wróżkach? O Autorce Pani Magda Madej jest Mamą dwóch wspaniałych córek Julki (6lat) i Mai (2 lata). Dopiero rozpoczyna swoją przygodę z pisaniem. Na co dzień tworzy opowieści dla dorosłych, jednak starsza córka domaga się coraz to nowych bajek, nie chce słyszeć o czytaniu z książek które ma i prosi o opowiadanie z głowy. Te które bardziej przypadają jej do gustu, spisuje, by móc do nich wrócić. Na zasypiankach jest też jej bajka Gdzie jest Tysio?. O Ilustratorce Pani Edyta Adamowska- social media manager, marketing graphic designer, filolog romanistyki, nauczycielka angielskiego, ilustratorka. Przede wszystkim jednak szczęśliwa mama i żona. Jej biblioteka pełna jest książek dla dzieci, a głowa zawsze pęka od nowych pomysłów. Zaprasza na: Zasypiankowa książka – Jeżyk Cyprian i przyjaciele W minionym tygodniu napisała do mnie jedna z Was. (Pozdrawiam ciepło! 🙂 ) Zgłosiła się do mnie z pytaniem co robić w sytuacji, gdy jej 3,5-letnia córeczka boi się wiatru. Czytelniczka opisała, że lęk małej trwa już dość długo – ponad rok – od czasu, gdy dziewczynka przestraszyła się wichury, która napotkała mamę z córką podczas powrotu ze sklepu. Co można zrobić w takiej sytuacji, by wesprzeć małe dziecko? Jak zmniejszyć jego strach i sprawić, by poczuło się bezpieczniej? Przyznam, że dość często po przeczytaniu artykułu „Co robić, gdy dziecko się boi” zwracacie się do mnie w wiadomościach z prośbą o poradę. Są to pytania dotyczące lęków dzieci w różnym wieku. Pomyślałam, że warto rozwinąć ten temat, co w najbliższym czasie zaowocuje kilkoma artykułami na ten temat. Dziś podsuwam pomysł na rozmowę z dzieckiem na temat jego strachu – wspólne czytanie bajki. Opisana wcześniej wiadomość zainspirowała mnie do napisania „Bajki o Wietrze Psotniku”, którą znajdziesz poniżej w tym artykule. Jeśli będzie dla Ciebie pomocna, koniecznie daj mi znać! Jak bajka może pomóc? Bajka, która w jakiś sposób porusza trudny dla dziecka temat, może być pretekstem do zebrania informacji, co dokładnie jest źródłem lęku malucha. W przypadku wiatru – czy jest to hałas, przechylające się drzewa, szarpnięcia wywołane podmuchami. Wiedząc więcej o niepokoju pociechy, zyskujemy pole do rozmowy z nim – możemy wytłumaczyć dlaczego takie zjawiska mają miejsce, ile zwykle trwają, co ludzie robią, aby się przed nimi ochronić. Pamiętaj, nie chodzi o to, by „sprzedać dziecku bajeczkę” i powiedzieć mu, że nie ma się czego bać, ale by wesprzeć go poprzez wyjaśnienie, o co chodzi w trudnej dla niego sytuacji oraz oswojenie z trudnym dla niego tematem. Zadaniem opowieści jest podsuwanie dziecku pomysłów na konstruktywne sposoby radzenia sobie z problemem oraz budowanie w nim umiejętności mówienia innym o swoich trudnościach i poszukiwania pomocy u najbliższych. Co nieco o bajkoterapii przeczytasz tutaj: „Bajki terapeutyczne, czyli baju baj potworze!” Jest to temat rzeka, któremu wkrótce także poświęcę więcej uwagi. 🙂 Bajka o wietrze Poniższa bajka o wietrze dotyka tematu lęku przed wichurą, hałasem i skutkami silnych podmuchów. Wprowadza nas w magiczny świat dziecięcej wyobraźni i pozwala zaprzyjaźnić się z wiatrem psotnikiem oraz zrozumieć jego nie zawsze miłe zachowanie. Jeśli maluch boi się gwałtownych zjawisk atmosferycznych, nie czytajmy mu tej bajki przed snem. Zachęcam, by zabrać się za lekturę w ciągu dnia. Zarezerwujmy sobie trochę czasu. Niech to będzie chwila na spokojną rozmowę, w której okażemy dziecku zrozumienie dla jego strachu. Zamieńmy „nie ma czego się bać” na „rozumiem, że się boisz”. Pokażmy dziecku, że ze strachem można sobie poradzić oraz że warto przyglądać się dokładniej temu, co budzi w nas lęk. Możemy próbować oswoić się z „potworem”, a nawet zaprzyjaźnić z nim! Dajmy dziecku infomację, że my też czasem się boimy i jesteśmy gotowi wspólnie przetrwać dręczące nas, nieprzyjemne obawy. W ten sposób wchodzimy w bardzo ważną rolę bardzo doświadczonego, wspierającego i rozumiejącego towarzysza uczuć dziecka. Każdy maluch właśnie takiego kompana do poznawaniu świata potrzebuje. MIŁEGO CZYTANIA! BAJKA O WIETRZE PSOTNIKU – Haniu, co się stało? – zapytał Dziadek. – Złoszczę się na wiatr! – burknęła naburmuszona Hania marszcząc mocno czoło, aby Dziadek nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że jest naprawdę bardzo, ale to bardzo zła.– Ooo to poważna sprawa. Opowiedz co się stało – zachęcił zerknęła na Dziadka podejrzliwie. Chciała upewnić się czy na pewno traktuje jej problem na serio. Minę miał całkiem poważną, więc postanowiła, że wyjaśni mu dokładnie, co się dzisiaj wydarzyło.– Pojechałyśmy z mamą na zakupy. Kiedy wyszłyśmy ze sklepu, rozpętała się wichura – Hania wstała i rozłożyła szeroko ramiona, aby zobrazować powagę sprawy. – Grzmiało, błyskało i lało! Najgorszy był ten okropny wiatr! Dudnił i huczał. Nic nie widziałam, bo zawiewał mi włosy na twarz. Próbowałam się przed nim ochronić moją żółtą parasolką, ale wtedy stało się coś strasznego. Najpierw wiatr porwał moją parasolkę do góry wraz z innymi parasolami! Wiatr porwał parasole! Na szczęście mama jest wysoka i udało jej się w ostatniej chwili za kijek. Wiatrowi chyba się to nie spodobało, bo jak tylko mama oddała mi parasol, wiatr zdenerwował się, szarpnął za niego kilka razy i zobacz co zrobił!Hania pobiegła do przedpokoju po swój parasol i pokazała go dziadkowi ze łzami w oczach. Wiatr poszarpał parasol Hani. – Ojojoj wygląda jak siedem nieszczęść – powiedział zerknęła na niego podejrzliwie. – Co to znaczy „jak siedem nieszczęść”? – zapytała. – Po prostu bardzo źle – podsumował Dziadek.– Aha! To zgadzam się z Tobą dziadku! – zawołała dziewczynka, a po chwili jeszcze bardziej spochmurniała. – Wiesz dziadku, ja to się boję, że ten niedobry wiatr do mnie wróci. Wydaje mi się, że mnie nie polubił. A co jeśli on jest zły na mnie, że odebrałam mu moją parasolkę? Wichura przyszła za nami do domu, to na pewno wie, gdzie mieszkam! A jeśli wiatr znów zechce psocić i porwie nasz kolorowy parasol z tarasu? Albo mój wiatraczek przyczepiony do barierki balkonu? A co jeśli zrzuci z parapetu ulubione kwiatki mamy?– Wiesz co Haniu, z wiatrem można się dogadać – odpowiedział Dziadek podejrzanie pewnym głosem.– Skąd wiesz? – dociekała w odpowiedzi opowiedział wnuczce swoje wspomnienie z dzieciństwa: – Gdy byłem małym chłopcem wiatr porwał mój ulubiony latawiec. Nagły podmuch zabrał go wysoko, wysoko do nieba, gdy bawiłem się nim na łące. Nie miałem najmniejszych szans go złapać i uratować, bo zaczęło wtedy nagle naprawdę silnie wiać. Pamiętam, że usiadłem na kamieniu i zacząłem płakać. Byłem przestraszony, smutny i zły jednocześnie. Tak jak ty dzisiaj, obraziłem się na wiatr i powiedziałem mu na głos: „Nie lubię cię!”. Wtedy do mnie przyleciał… Latawiec pofrunął z wiatrem wysoko do nieba. Hania otworzyła szeroko oczy. Trochę ze strachu, ale bardziej z ciekawości. – Opowiedz co było dalej! – krzyknęła. Dziadek kontynuował opowieść:– Wiatr zakręcił się wokół mnie, narobił mi bałaganu we włosach i szturchnął lekko przelatującego obok motyla. Zaraz potem zaczął krążyć powoli wokół mojej głowy. Stał się cieplutki i naprawdę miły. Lekko głaszcząc mi policzki, zaczął szumieć mi do ucha wierszyk.– Naprawdę?! – oczy Hani były coraz większe ze zdziwienia. – O czym był ten wiersz? – zapytała. – Wiatr co nieco mi o sobie opowiedział – tłumaczył Dziadek. – Wiesz Haniu, to było bardzo dawno, więc dużo szczegółów nie pamiętam, ale wydaje mi się, że wierszyk brzmiał tak: Przepraszam Cię bardzo za zabranego latawca,nie chciałem, to przypadkiem, za mocno dmuchnąłem w pochmurne dni często mam pracy nieco więcej,zdarza mi się wtedy psocić i dąć trochę zbierają się ciemne chmury,Ja również staję się bardziej ponury. Niebo robi się takie ciemne i szare,nie widać wesołego słońca wcale a wcale. Gdy się zbierają w górze czarne chmurzyska,wzbijam się wysoko nad pola i i ptaki wołają mnie wtedy do pomocy,czasami w dzień, a czasem w środku naprawdę dużo pracy! Muszę dmuchać i szaleć i pędzić co tchu!Przepędzam burze i chmury, by było pięknie co prawda, że nieco przy tym psocę,porywam parasole albo zrzucam drzewom zrywam sąsiadowi pranie ze sznurka,bałaganię trochę na tarasach i wiem wtedy naprawdę można się mnie przestraszyć,bardzo hałasuję i trudno się gdzieś przede mną mi, że straszę, broję i przynoszę żebyś wiedział, że dmucham po to, by świat był jak najszybciej spokojny i jaśniutki!To dzięki mnie ciemne chmury znikają za górami,przepędzam je, by nie trzeba było ciągle chodzić z tym mam różne inne ważne i chłodzę w upały, wedle uznania!Pomagam też mleczom rozsiewać nasionka,niosę hen, hen daleko piękny śpiew wiatrakiem w młynie, który mąkę daje,Poruszam łodzią na wodzie, gdy w miejscu pochmurne dni to pewnie lepiej Ci w domu niż ze mną na dworze, ale pamiętaj, że w te ładne może być ze mną fajnie i w górach i nad morzem! Możemy wtedy razem pobawić się papierowymi łódkamialbo pokręcić wspólnie kolorowymi wiatraczkami!Lubię też bardzo puszczać na niebie latawcealbo leżeć w trawie lub posiedzieć na ławce! Ja mam czas na spotkania świątek, piątek i niedziela!Pomyśl, nie chciałbyś mieć wiatru za przyjaciela? Hania w milczeniu wysłuchała opowieści Dziadka. Gdy skończył jej policzki zalały czerwone rumieńce. Nie pomyślała w ogóle o tym, jak ważną pracę ma wiatr! Zupełnie nie zauważyła, że to dzięki niemu, po każdej burzy wychodzi słońce. A czasem nawet pojawia się tęcza. To właśnie wiatr przepędza daleko ciemne chmury, których sama tak bardzo nie lubi. – Och Dziadku! – krzyknęła dziewczynka. – To wiatr, mimo, że wygląda groźnie, wcale nie chce nam zrobić krzywdy. On po prostu przepędza złą pogodę. – Wiesz Haniu, ja od tamtego spotkania z wiatrem na łące też właśnie tak sobie o nim myślę – powiedział Dziadek.– Postanowiłam odbrazić się na wiatr! – oświadczyła głośno Hania. – Tak, wnoszę oficjalne postanowienie, że chcę się z wiatrem polubić! Dziadek zerknął za okno. W kropelkach wody na szybach mieniły się ślicznie promienie słońca.– Zobacz Haniu. – powiedział Dziadek pokazując na ogród – Znów jest piękna pogoda, co oznacza, że wiatr właśnie skończył swoją pracę. Myślę, że dobrym sposobem na pogodzenie się z nim, będzie wspólne puszczanie latawców. Hania z uśmiechem zerwała się na równe nogi. Tak, z pewnością była już gotowa, by porozumieć się z wiatrem.– Nie ma na co czekać! Pomożesz mi Dziadku zrobić latawiec w kształcie motyla? Zawsze o takim marzyłam. Myślę, że wiatr go bardzo polubi! – Pomogę Ci Haniu – powiedział Dziadek. – Możemy też spróbować po Waszej wspólnej zabawie namówić wiatr, aby dał się złapać do słoika, żebyś mogła mu się lepiej przyjrzeć. Co Ty na to?– Och Dziadek, jesteś najlepszy! – Krzyknęła Hania i mocno się do niego przytuliła. Dziadek pomógł zrobić Hani piękny latawiec w kształcie motyla. Wiatr rzeczywiście bardzo go polubił! Wiatr dał się namówić i zgodził się na chwile schować do słoika. Było tam tak spokojnie i cicho, że aż zasnął. Hania po jakimś czasie postanowiła go jednak wypuścić. Bez wiatru przecież na niebie zgromadziłoby się przecież mnóstwo czarnych chmur! KONIEC A może teraz Wy zaprojektujecie swój własny latawiec i namówicie wiatr na wspólną zabawę na łące? 🙂 Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego ul. Jazdów 1 00-467 Warszawa redakcja Gdańsk [email protected] Dowiedz się więcej o redakcji Portal jest centralnym punktem na internetowej mapie polskiego teatru. Od 2004 roku jesteśmy najważniejszym, codziennym źródłem informacji dla środowiska. [email protected]

bajka o żółtych ludzikach